owcza łaczka

blair pomyślała, że pewnie wcale by tak nie było, bo pewnie heather wolałaby zostać tutaj, z tonym. no, chyba, że podróżowaliby razem. przypomniały jej się wczorajsze słowa maxa, mianowicie, że tony gada ciągle o heather, więc pewnie ponownie westchnęła, ale oczywiście postanowiła jej tego nie mówić, bo miała wrażenie, że to tylko wszystko pogorszy.
- też mam ochotę się stąd wyprowadzić, najchętniej do londynu - powiedziała z rozmarzeniem. no tak, londyn to pewnie jedno z jej najukochańszych miast. ale na razie jechała tam tylko na dwa tygodnie. :c

- londyn przyjemne miasto - przytaknęła, wyjmując kolejnego papierosa z paczki. zważając na fakt, że dopiero zgasiła poprzedniego, chyba ta przerwa między nimi była mała, jednak trudno. może lubi karmić swoje płuca beznadziejnym dymem, który ją uspokaja :< no tak, chodź nie miała powodu, żeby się denerwować w tym momencie. założyła nogę na nogę, dalej obserwując jakieś zwierzątko przeskakujące z gałąź na gałąź.
- ale nie wyprowadzaj się stąd, skoro mieszkać tutaj od urodzenia - stwierdziła poważnie, przenosząc badawczy wzrok na blair.

kiedy już odholowała heather do domu, zapewne przyszła tutaj. usiadła na jakiejś ławeczce, o ile takie tam są. patrzyła się w niebo, pewnie jakieś całkiem ładnie zachmurzone i zastanawiała się, chociaż nie bardzo wiem nad czym, ale grunt, że ona wie. ;p

możliwe, że i odholowała, jednak heather tak łatwo się nie podda! przechodziła przez owczą łąkę w drodze do sklepu, co najciekawsze, po co? po lody. dobrze, że nie jakiś alkohol, który by znów stworzył jakąś niezprzyjemną mieszkankę z lekami, które jej zalecili. okej, jeszcze nad tym nie pomyślała, więc wszystko przed nią. przyklapnęła sobie obok blair, wsadzając ręce do kieszeni swojej skórzanej kurki. znów była owinięta w szalik, oczywiście. - smutno mi w domu - stwiedziła tylko, marszcząc lekko brwi i spoglądając na blair badawczo. heather była trudnym pacjentem, o czym blair może się teraz przekonać :<

zdziwiła się na jej widok, bo przecież heather miała grzecznie leżeć w łóżeczku pod kołderką! zmroziła ją więc wzrokiem, ściągając swój kardigan i wciskając jej go w ręce.
- chyba nie chcesz wyzdrowieć, co? jest już zimno, nie powinnaś wychodzić, bo to tylko może wszystko pogorszyć - powiedziała, zakładając nogę na nogę. już chciała jej powiedzieć, żeby nie zachowywała się jak rozwydrzony bachor, ale to nie było zbyt przyjemne. - nie mogę cię pilnować dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale widzę, że będę musiała.

- jest ciepło, mam pod spodem trzy wełniane swetry i ciepłą kurtkę, dzięki - oddała jej kardigan, wzruszając lekko ramionkami. usiadła po turecku na tej ławce, opierając się wygodniej. - nie musisz mnie pilnować dwadzieścia cztery na dobę, wystarczy, że przyniesiesz mi cały stos filmów i jakieś gazety, zawsze czymś się zajmę - pokiwała głową, jednak po chwili kilka razy kichnęła, zakrywając pół twarzy szalikiem, żeby nie zarazić blair ani nic w tym stylu. - skoro i tak jest źle, to gorzej być nie może - podsumowała tylko, możliwe że również swoje dziwne rozumowanie. no, uważała że skoro i tak jest z nią coś nieteges, to może robić wszystko, bo gorzej już być nie może.

zarzuciła więc z powrotem swój kardigan, nadal mrożąc ją lekko wzrokiem. westchnęła, słysząc, że gorzej być nie może.
- zawsze może być gorzej - rzuciła. - jasne, filmy i gazety, pewnie i tak będziesz wychodzić z domu i nie będziesz o siebie dbać. co dzisiaj jadłaś? - zapytała, aż bojąc się odpowiedzi. domyślała się, że heather zapewne nie jadła nic, a jeśli już, to coś, co jest light albo nie ma w ogóle wartości odżywczych. xd

zerknęła kątem oka na blair, już spuszczając głowę i zaczęła zdrapywać lakier ze swoich paznokci. myślała nad sfałszowaniem odpowiedzi, mówiąc że cały stek, ileś tam hamburgerów i tonę frytek, jednak wiedziała, że jej nie uwierzy za milion dolarów i willę w malibu.
- nic - mruknęła pod nosem, unosząc wysoko brwi. właściwie do blair mógł dotrzeć tylko pomruk jej odpowiedzi, jednak ten pomruk mówił wszystko, cnie. zerknęła raz jeszcze na nią badawczo, mając nadzieję, że zaraz nie wyrwie deski i nie zacznie bić jej po głowie.

aż taka agresywna na szczęście nie była, ale wyraźnie się zirytowała i poderwała z ławki, co musiało wyglądać dość przerażająco, jakby poraził ją prąd na przykład. ;p
- czy ty jesteś niepoważna?! - krzyknęła. sama wiedziała, że takie coś jest niezdrowe, bo przekonała się o tym na własnej skórze. - idziemy do ciebie, zrobię ci kolację i bez gadania. poza tym zaraz chyba powinnaś wziąć znowu leki. no i musisz się wyleżeć pod ciepłą kołdrą - powiedziała. pewnie pojechały/poszły, zaczniesz? ;*

julia wczytywała się jakąś fajną książkę, którą wypożyczyła z biblioteki, uwielbiała czytać! a tak serio to książka ją zanudzała na śmierć i co jakiś czas przewracała kartki do przodu i do przodu.. chwilę potem wrzuciła książkę do torebki i po prostu patrzyła przed siebie, tak bez celu, wiadomo różni ludzie różne fioły mają.

no i nagle znikąd pojawił się josh, który kiedy tylko ujrzał julię, to uradował się i zakradł się za nią. zasłonił jej oczy dłońmi, odchrząknął i zniżył głos - zgadnij kto to, koleżanko - po czym zaśmiał się jakoś fajnie, po dżoszowemu. chyba każdego można zdemaskować po śmiechu, tak mi się przynajmniej wydaje, ale nie ma co się rozwodzić nad pierdołami xd

no julia zna dobrze dżosza to jakby nie mogła poznać dżoszowego śmiechu! - tak wiem,że to ty! zawsze cię poznam! nawet jak wyskoczysz mi jako transwestyta! - zachichotała i poklepała miejsce obok siebie. - jak tam? - zapytała. - spacerujesz sobie widzę. o! bym zapomniała, wolę składać życzenia w realu niż tak w esemesie, więc. - nabrała powietrza - no więc wszystkiego najlepszego [...] i czego tylko sobie życzysz. - no ucałowała go fajnie/miło/przyjemnie w oba policzki i uśmiechnęła się promiennie. - nie mam prezentu, nie sądziłam,że się zobaczymy. - zrobiła skruszoną minę i popatrzyła prosto w oczy dżosza! oh!

spojrzał na nią lekko zaskoczony i uniósł lekko brwi - to bardzo miłe s twojej strony dzióbku, ale ja mam urodziny w PIĄTEK. nie dzisiaj. w piatek - powtórzył i się roześmiał - pomimo tego dziękuję, że pamiętałaś. zawsze miło jest dostać od kogoś życzenia dwa razy - pogłaskał ją po głowie, czochrając lekko jej czuprynę - no i jak tam się miewasz po imprezie? musiałem wyjść w połowie na chwilę, a gdy wróciłem, to już nie mogłem cię znaleźć - wzruyszył lekko ramionkami i uśmiechnął się uroczo, również patrząc jej w oczy.

-to ja już nie wiem! w piątek masz imprezę a urodziny miałeś wczoraj racja? - popatrzyła na niego jak dziecko, które się pyta mamy co to jest orgazm (przeżycia z jednego filmu) - no to więc spóźnione ale szczere! a z resztą czy to ważne kiedy ci składam życzenia? mogę ci złożyć życzenia nawet z okazji dzisiejszego dnia! - pokazała mu język i zastanowiła się chwilę nad jego TRUDNYM pytaniem - jak wyszedłeś to jeszcze byłam, później poszłam na spacer, bo trochę sobie dałam w łeb nie ma co. i mijałam się chyba z twoją dziewczyną, heder, tak ma na imię prawda? - popatrzyła na niego dalej uśmiechnięta i oczywiście poprawiła swoje cudne włoski.

- yhm - przytaknął, co do heather - a skąd u ciebie przeświadczenie o tym, że miałem urodziny wczoraj? - zaśmiał się, unosząc lekko jedną brew - nie miałem wczoraj urodzin. mam w PIĄTEK. - powtórzył. 30 października, dzień przed halloween. - zafalował brwiami - czyli szykują się dwa dni imprez, bo chyba będziemy zbierać cukierki w sobotę, co nie? - pokiwal głową i uśmiechnął się szeroko i zachęcająco.

palnęła się leciutko dłonią w czoło - czuję się jak blondynka, tleniona blondynka i jak ta z kawałów, do reszty blondynek nic nie mam. - przewróciła oczami - okej, zapomnijmy o mojej gafie. no będziemy zbierać cukierki - zaśmiała się ładnie - i przebierzeemy się za jakieś potwory, rahrahra! - zrobiła groźną minę i pomyślała o teksańskiej masakrze piłą mechaniczną xd

- no tak. zawsze sądziłem, że pasowałby ci blond, teraz już wiem dlaczego - roześmiał się i klasnął w dłonie, patrząc się na julię z lekkim rozczuleniem - przebierzmy się za morticie i gomeza adamsów, o. zawsze lubilem ten film. no, chyba, że wolisz być wednesday, to wtedy sam będę pakslejem - wzruszył ramionami z uśmiechem.

- ej wiesz co ? dzięki - trzepnęła go dłonią w ramię - możesz się do mnie nie odzywać, na koniec tylko ja się wypowiem! - zrobiła wielce naburmuszoną minę i zaczęła mówić - najlepiej będzie jak będziesz rąsią - uśmiechnęła się kącikowo, miała zamiar wytrzymać w powadze do końca rozmowy! - a tak serio wybieram morticie i gomeza, z tego wszystkiego najlepsze. - powiedziała - ale właściwie fajnie by było jakbym mówiła do ciebie 'pakslej braciszku' i mogłabym się nad tobą znęcać, oh na miejscu wensdej dałabym pasklejowi nieźle popalić.

oj, pakslej biedny tłuścioch :< zawsze chciałam być wednesday, bo jest zajebista!
- oj nie naburmuszaj się, nooo - szturchnął ją lekko w ramię - no będziemy morticią i gomezem w takim razie - mrugnął do niej i spojrzał na nią lekko magnetyzującym wzrokiem, bo wiadomo, że morticia i gomez byli nierozłączni i w każdym odcinku adamsów obdaruwywali się jakimiś czułościami, hue hue xd

nie podoba mi się ta aktorka, która wciela się w wednesday.
julia wiedziała o co chodzi bo też lubiła adamsów i oglądała ich przy każdej okazji z wielką michą popcornu, jednak nic nie powiedziała, popatrzyła tylko na joshuę - uważasz,że jestem głupia i nie patrz tak na mnie. - to taki smutek kom oh ah eh - muszę sobie jakąś mroczną suknię skombinować - mruknęła pod nosem, taa, taka natura durnej julii.

ak ona się nazywała..christina richie? dość ładna jest, ale im starsza tym brzydsiejsza.

- oh julio, znasz mnie przecież nie od dzisiaj. przecież wiesz, że nie uważam cię za głupią. zazwyczaj nie zadaję się z idiotkami, a z tobą zadawałem się dość długo, prawda? - objął ją ramieniem w ramach pocieszenia i cmoknął ją w policzek. po przyjacielsku, ale kilka myśli, żeby z tym pocałunkiem przenieść się na usta przeleciało przez jego głowę. w końcu lubił ją i to bardzo,co nie. - no, a ja za to muszę wykombinować sobie jakiś mroczny garnitur - skinął głową uśmiechając się lekko.

- no dobrze wybaczam ci - pokazała mu język - czuję się jak taka gówniara w przedszkolu, obrażam się za byle co - zachichotała. - ty i garnitur ? - chwila zastanowienia.. zaczęła się śmiać - matko, nie widzę cię w garniturze, a może jednak ? - na ślubnym kobiercu i tatatata! tatatata! - to będzie polewka z nas nie ma co. - oj dżoszek, dżoszek. - przytuliła go po PRZYJACIELSKU i ukazała swe śnieżnobiałe kiełska.

- przecież widziałaś mnie w garniturze! - rzekł od razu, lecz potem przez chwilę się zamyślił - a może jednak nie? w sumie... chyba nie. mniejsza z tym. ważne jest to, że do twarzy mi w czymś takim i na pewno będę wyglądać świetnie. zwłaszcza, kiedy będę miał przy sobie taką ozdobę - mrugnął do niej, po czym odwzajemnił uścisk i cmoknął ją tym razem w kącik ust. oczywiście cały czas w głowie powtarzał sobie, że to tylko po przyjacielsku i starał się nie dopuszczać do siebie innych myśli xd

- nie widziałam, na pewno nie widziałam. - powiedziała. - weź przestań taka ze mnie ozdoba jak z koziej dupy trąba - zachichotała i w geście skromności machnęła ręką xd oczywiście gdy tak ją cmoknął w kąciki ust ona przesunęła głowę i oczywiście musiał trafić prosto w usta! czemuż to życie takie jest! trudne! odsunęła się - ehm, wybacz. - zrobiło jej się troszkę głupio, przecież on ma dziewczynę.

może to by była niezręczna sytuacja, ale jsh nawet o tym w tej chwiki nie myślał. spojrzał tylko na nią lekko zaskoczony i tak patrzył na nią przez ułamek sekundy, po czym, zaprzestając juz swojej formułki w głowie o tym, że są tylko i wyłącznie przyjaciółmi, rozchylił nieco wargi, przycisnął usta do jej ust i pocałował ją powoli, namiętnie i z języczkiem xd pewnie kiedyś cośtam ich łączyło, dlatego dżosz ma takie trudności z tym, żeby tak po prostu sobie takiej przyjemności odmówić, och.