ONE OAK BAR

Jeden z najbardziej eleganckich barów w okolicy. Miejsce spotkań najbogatszych mieszkańców Manhattanu, stać się?

1 Oak, 453 West 17th Street
New York, USA

Sasza usiadła zamawiając potrójne martini. przeciągnęła się, przyglądając odbiciu w oknie, jej usta miały ostroczerwony kolor, a powieki lśniły od kobaltowego cienia do powiek Chanel, wyglądała na dość znudzoną, ale kto wie? może dzisiaj się to zmieni?.

hejka!
miał dość siedzenia w domu przed komputerem i czytania blogów. wszedł poprawiając swoją czarną koszulę od hugo bossa. przy okazji ładne pachniał, hi!
rozejrzał się i zobaczył szaszkę!
- odkupujesz mi loda - zrobił obrażoną minę i usiadł obok niej poprawiając jeszcze raz kołnierzyk. ma na tym punkcie obsesje.
przy okazji spojrzał na dziwnego kelnera i zastanawiał się co zamówić, hi.

poderwala oczy od szyby. - ołkej, kochanie, lubie lodziki - powiedziała. - czy to czasem nie ty ratowałeś mnie wczoraj w parku? - zapytala, poniewaz nie byla do konca pewna. pamietala zbyt malo, zeby moc postawic za to ladnego chlopaczka.

- tak - potwierdził, nie będzie udawał skromnego. hmhm. pamiętał jej białe podkolanówki i to, że dziś jej komentował bloga bo to było jego zajęcie przez poprzednie godziny. i sobie zamówił szkocką, bo chyba ją lubił najbardziej.
- teraz powinnaś wiedzieć, że jeśli chcesz się narąbać to musisz iść z mężczyzną - pokiwał głową i upił łyka ze swojej szklaneczki, nienawidzę zdrobnień! - żeby mógł cię holować do domu twojego lub swojego i takie inne - kontynułował, ze stwierdził, że jego wywód nie ma sensu.

- ale jak mezczyzna tez bedzie narabany, to kto mnie doprowadzi do domu ? - zapytala z powaga podnoszac szklanke z martini. szkoda, szkoda, ze tatus nie kupil jej basenu z martini ;<.

- taksówkarz, znaczy wiesz - odpowiedział bez zastanowienia. - lub możemy zobaczyć jak sobie dziś poradzę! - uśmiechnął się jakoś ładnie odkładając pustą już szklankę na jakiś stolik przed nimi czy naprzeciwko nich. whatever!
mógł od razu zamówić jej kilkanaście kieliszków z martini i raz dwa by wyszli : < jednak on chyba nie jest taki. tak mi się przynajmniej zdaje. ale nie ma żadnych zachwiań osobowości. w nocy seryjny morderca, muahha!

- kelner ! - krzyknela, chociaz bolaly ja migdalki - tyle martini ile tu macie - powiedziala. jakos nie miala ochoty na nic innego poza piciem. no moze prawie na nic. tym razem, mogla sie jednak spokojnie upic, bez zadnych konsekwencji, na dodatek z mega seksownym chlopakiem. hej, kochanie, zarezerwuj sobie czas.

// *krwiozerczy smiech*

- trochę dużo tego będzie... - mruknął pod nosem i spojrzał ciekawsko na swojego damskiego kompana do picia. ralpha bardzo interesowało na co ma ochotę, on jest jednak bardzo ciekawy świata, szczególnie jeśli chodzi o jakiekolwiek plany w jakich ma uczestniczyć? przynajmniej miał taką nadzieje. miał ochotę też iść na owczą i pośpiewać pijackie piosenki ; d sam zamówił sobie jakiegoś fajowskiego johnnego walkera, całą butelkę.
- uciekłaś wczoraj, to było niemiłe! - pouczył ją!

- mogę prosić o wybaczenie? - zapytała teatralnym głosem. jej oczy odbijały światło świec i nagle zdała sobie sprawe, że alkohol im wcale nie jest potrzebny do szczescia - Ralph... co powiesz na nocny spacer? - zapytala i usmiechnela sie kacikiem ust, blyszczacych od ciemnoczerwonej szminki. chciala zaczac bawic sie jak normalny czlowiek. nie upijajac sie na maksa, tak, zeby skonczyl jej sie film.

- wiesz co, nie możesz - powiedział dobitnie śmiejąc się, lubi się droczyć. tracę wenę, nieee! zaraz ja odzyskam. - nocny spacer, brzmi ciekawie - kurde, ten jego kołnierzyk jest wciekający! więc musiał rozpiąć jeden guzik od koszuli, żeby mu jakoś nie latał. whatever ; d jakoś chaotycznie napisałam, ale wiadomo o co cho. - to chodź na owczą - zaproponował i przy okazji podniósł swój tyłek z kanapy czy gdzie tam siedzieli i złapał szaszkę za rękę. i wziął flaszkę ; < musiał!
/ telefony to szataństwo!

no to przyszły i zajeły jeden stolik pod ścianą-jak ja dawno nie byłam w żadnym klubie,na co masz ochote??

- oj, sama wybierz, ja tam nie wiem. W ogóle cały dzierń chyba chodze na kawie. - ziewnęła.

-no a ja własnie nie pilam dzisiaj żadnej-popatrzyła w menu-nie ma nic ciekawego bierzemy tekile???-podrapała się w obojczyk-co myslisz o Jimmim??

- witam, drogie panie i przepraszam za spóżnienie! - przesłał obu uśmiech nr 5.

tez się usmiechneła-hej-cmokneła go w policzek i poklepała miejsce na kanpie obok siebie-sam???

- ojciec Nathana miał wylew, więc go na siłę nie ciągnąłem. jestem tu na niedługo, bo nie chce go zostawiać samego na całą noc. chyba Nate mówił ci o swoim ojcu, nie?

Zaśmiała sie. - no to ci odpowiedzialam. bierz tekilke. Hej Jimmi - uśmiechneła się do niego. - Nie ma za co.

pokiwała głowa-tak wczroaj mówił jak wyjechał a dziś ma pretensje do mnie ze siedzi w NY a nie z nim,

- myślę, ze nie ma do ciebie pretensji. zresztą, taka ładna para z was a w kółko się żrecie. może Nate jest za słaby, żeby oglądac cierpiącego ojca dlatego wrócił? może być mu teraz strasznie ciężko, dlatego myślę, że trzeba mu dać fory - uśmiechnął się do Kayli.
- na co jej odpowiedziałaś? - zapytał Allison zaciekawiony.

pokiwała glową-może i masz racje ale nie musis odgrywac się na mnie-spojrzała na Ali-no własnie Ali powiedz

- nie powiem, cicho ludzie. A co do Nejta, to K. na prawde zawsze się kłócicie a może tak w końcu żadnej kłótni? - zaśmiała się, ciekawe czy to mozliwe.

-pogadaj o tym z nejtem,toon wzystko prowokuje i wyprowadza mnie z rónowagi,dobra napijmy się ludzie po to tu jesteśmy

- wasze zdrowie, Kayla. i twoje też, Ali - dodał po chwili - myślę, że się w końcu jakoś dogadacie.

tez uniosła kieliszek-zobaczymy-uśmiechneła się lekko